słówko od blue haze. Prolog to prolog. Mam nadzieję, że zaciekawił, co dalej, o co chodzi, miliony pytań. Krótko. Zwięźle. Na temat? Zapraszam do komentowania. x
~•~
Meissa
najbardziej na świecie nienawidziła wścibskich ludzi. Przynajmniej tak było w
chwili, w której nieznajomy zaczął wypytywać o nazwisko jej i ojca. Odkąd
skończyła szesnaście lat, regularnie pomagała matce w antykwariacie. Zdarzało
się, że sklep odwiedzali dziwni ludzie albo osoby, które zadawały pytania o jej
nietypowe nazwisko czy po prostu zagadywali o Kirę. Nic nie wzbudziłoby jej podejrzeń,
gdyby pewnego dnia mężczyzna nie zaczął pytać o zmarłego ojca.
Matka nie lubiła
opowiadać o Rabastanie, przez co Meissa nie wiedziała o nim prawie nic, prócz
tego, że był jej ojcem i nazywał się Rabastan. Był tematem, którego żadna z
nich wolała nie poruszać — Meissa dla własnego dobra, bo nie lubiła, kiedy Kira
się na nią denerwowała, zaś Kira z powodu wspomnień, które nawiedzały ją od
chwili, w której go straciła.
— Znałem kiedyś
paru Lestrange’ów — powiedział, nie przejmując się jej zaciśniętymi pięściami i
poirytowanym wzrokiem.
Spacerował
między regałami, co rusz teatralnie przejeżdżając palcami po grzbietach
książek. W końcu stanął przy blacie i oparł się dłońmi o biurko, uśmiechając
się tajemniczo.
W miasteczku
wszyscy się znali. Meissa mogła spokojnie powiedzieć, że ludzie otaczający ją
na co dzień byli przyjaciółmi. Nigdy nie spotkała się ze złym słowem, krzywym
spojrzeniem czy niechęcią, a co dopiero nienawiścią. Być może wyolbrzymiała,
ale Nahant było miejscem, w którym mogłaby spędzić całe życie.
— Przepraszam,
ale mogę wiedzieć, o co panu chodzi? — spytała, otrząsając się z zamyślenia.
— O nic, złotko,
o nic. Po prostu jestem ciekawy — mruknął, wzdychając ciężko. — Dobrze — dodał
po chwili, prostując się i krzyżując ręce na piersi. — Zacznijmy od początku.
Jestem Paul Dierden.
Spojrzała na
niego, mrużąc oczy. Nie podobała jej się postawa Paula, był zbyt pewny siebie,
może nawet i arogancki.
— Meissa
Lestrange, ale to już pan wie, panie Dierden — odpowiedziała powoli i
uśmiechnęła się słabo. — Więc o co chodzi? Po co panu wiedza na temat mojego
pochodzenia i ojca?
— Z prostego
powodu — powiedział rozbawiony. — Jesteś czarownicą?
*
Sam miał dość
Deana, który od ponad tygodnia siedział zamknięty w swoim pokoju, wychodząc
stamtąd tylko po kawałek kurczaka i kilka puszek piwa. Odkąd przestał być
demonem, zachowywał się kompletnie niepodobnie do siebie — był przygaszony,
drażliwy, smutny. Mimo starań, jakie starszy brat podjął, żeby ukryć swoje
załamanie, Sam doskonale widział jego ból i to, jak bardzo był nieswój.
Nic jednak nie
irytowało go bardziej niż to, że był całkowicie bezradny. Dopiero ósmego dnia,
kiedy zadzwonił Castiel zrozumiał, że tylko jedna osoba mogła zmobilizować
Deana do jakiegokolwiek działania.
Zawsze był pod
wrażeniem więzi, jaką anioł zbudował z jego bratem. Miewał chwile, kiedy im
tego zazdrościł, nigdy jednak nie próbował tego w żaden sposób zniszczyć, bo
wiedział, że wtedy jego brat całkowicie by go znienawidził, a Sam niczego na
świecie bardziej się nie bał, jak jego utraty.
Uśmiechnął się
słabo, decydując się poprosić o pomoc.
— Cas… —
powiedział zachrypniętym głosem. — Dean cię potrzebuje.
Castiel nie
słynął z subtelności, więc Sam wcale się nie zdziwił, kiedy nie usłyszał żadnej
odpowiedzi, a jedynie sygnał oznajmiający zakończenie rozmowy.
Dean, nie zabij mnie, proszę, szepnął w myślach, unosząc kąciki ust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz